Poniżej przedstawiam ostatni (dlaczego ostatni wyjaśnię za chwilę) worek, szyty ręcznie :) Jest to mój drugi woreczek z okrągłym dnem i zastosowałam zupełnie inne rozwiązania niż w poprzednim . Inaczej wszyłam denko, inaczej połączyłam ze sobą materiały. Ciągle mi te woreczki nie wychodzą tak jakbym chciała, ale zaryzykuję stwierdzenie, że posuwam się nieco naprzód. Len haftowany
w łowickie bratki i szara powłoczka na poduszkę dały taki oto efekt:
Tak jak już napisałam - to ostatni worek szyty ręcznie. Od wczoraj mieszka u nas takie cudo:
Jest to Singer z 1927 r., należący kiedyś do mojej babci. Babcia wychodząc za mąż otrzymała maszynę w posagu, ale wykorzystywała ją w stopniu umiarkowanym - tylko do jakichś domowych przeróbek. Trzydzieści lat temu znalazł ją, na babcinym strychu, mój tata i za babci zgodą zabrał do domu, przywracając staremu rupieciowi (ktoś ją konserwował olejem jadalnym) życie. Najpierw maszyna stała w moim domu rodzinnym w stanie oryginalnym - z pięknymi nogami, blatem
i pokrywą, a później - z braku miejsca - tata przerobił ją na maszynę elektryczną (z tyłu widać silnik) i wymienił piękne nogi na poręczne korytko.Maszyna jest teoretycznie bieliźniarska, a wytrzymała intensywne szycie skóry. Od 13 lat stała u rodziców nieużywana i wczoraj została mi wypożyczona :) Już robiłam pierwsze testy, dużo nauki przede mną, ale jestem dobrej myśli. Strasznie się cieszę, że mam maszynę z historią. Uwielbiam pamiątki rodzinne, jestem typowym zbieraczem bo "się przyda" lub "na pamiątkę" i śmieję się, że siadając do tej maszyny będę łączyła się z nieżyjącymi przodkami :) czyż ona nie jest urocza?